reklama
kategoria: Księgarnia
24 marzec 2020

„Brzoskwinie dla księdza proboszcza” – Joanne Harris

zdjęcie: „Brzoskwinie dla księdza proboszcza” – Joanne Harris / fot. nadesłane
fot. nadesłane
Vianne Rocher, znana czytelnikom bohaterka "Czekolady" i "Rubinowych czółenek", od lat mieszka z ukochanym Roux i dwiema córkami w Paryżu. Pewnego dnia otrzymuje list, którego autorką jest Armande Voizin, dawno nieżyjąca mieszkanka Lansquenet. Armande prosi w nim swą dawną przyjaciółkę o przyjazd do swego starego domu. Komu potrzebna jest pomoc Vianne? Jak ułożą się jej stosunki z tamtejszą społecznością? Jaką rolę odegra w tym wszystkim proboszcz Reynaud, który kiedyś doprowadził do wyjazdu Vianne z Lansquenet?
REKLAMA
Kontynuacja bestsellerowej "Czekolady"

Każda strona budzi emocje - znakomita książka!
"Kirkus Review"

Harris cudownie opowiada o życiu w niewielkim francuskim miasteczku. Urocza opowieść pełna codziennej magii.
"Library Journal"

Warto otworzyć się na widoki, zapachy i dźwięki dwustuletniego miasteczka z opowieści Harris. Znakomicie spędzony czas!
„The Washington Post”

Czytelnicy, którzy poznali już Vianne Rocher w "Czekoladzie", z pewnością zainteresują się kontynuacją jej losów. Tym bardziej, że autorka zdecydowała się w znajomej scenografii poruszyć całkiem współczesne problemy. Przyjemna i mądra lektura.
"Publishers Weekly"

Joanne Harris zdobyła międzynarodową sławę w r. 1999 dzięki swojej powieści "Czekolada", która znalazła się na liście finalistów do Whitbread (Costa) Prize. Na jej podstawie został nakręcony nominowany do Oskara film z Juliette Binoche i Johnnym Deppem. Do historii Vianne Rocher autorka powróciła w powieści "Rubinowe czółenka", której akcja rozgrywa się w Paryżu. Joanne Harris opublikowała też wiele innych bestselerowych powieści, z których najnowszą jest "Błękitnooki chłopiec". Jej pasje to: "snucie się, leniuchowanie, paradowanie, brzdąkanie, kuszenie księży i cicha działalność wywrotowa". Gra na gitarze basowej, aktualnie studiuje język wikingów (Olde Norse). Mieszka z mężem i córką w Yorkshire. Odwiedźcie ją na www.joanne-harris.co.uk albo na @joannechocolat na Twitterze.dza proboszcza -


„BRZOSKWINIE DLA KSIĘDZA PROBOSZCZA”
Premiera 10 marca 2020

1. „Jestem z moim życiem bardzo szczęśliwa. Szczęśliwa z człowiekiem, którego kocham. Mam dwie cudowne córki, pracę, do której czuję się stworzona. Nie daje mi wielkich zarobków, ale pomaga opłacać cumowanie, poza tym Roux zarabia stolarką, co pozwala naszej czwórce utrzymać się na powierzchni. Są tu wszyscy moi przyjaciele z Montmartre’u: Alice i Nico, madame Luzeron, Laurent z kafejki, malarze Jean-Louis i Paupaul. Nawet matkę mam blisko, tę matkę, którą przez całe lata uważałam za utraconą... Czego jeszcze mogłabym chcieć?

To się zaczęło tamtego dnia w kambuzie. Właśnie przygotowywałam trufle. W takim upale tylko trufle są niezawodne, wszystkie inne wyroby łatwo można uszkodzić – albo przy studzeniu, albo na skutek wszechobecnego żaru. Hartuj kuwerturę na blacie; podgrzewaj ostrożnie na płytce kuchennej; dodaj przyprawy: wanilię i kardamon. Zaczekaj na właściwy moment, przeobrażając zwykły produkt w mały domowy cud. Czego jeszcze mogłabym chcieć? No cóż, może przewiewu. Leciuteńki wietrzyk, nie więcej niż pocałunek w kark, tam, gdzie moje włosy, upięte w byle jaki kok, zdążyły już przesiąknąć letnim potem... Leciuteńki podmuch. Że co? A co by to komu szkodziło? I w ten oto sposób przywołałam wiatr... tylko taki leciutki. Ciepły, psotny zefirek, który płoszy koty i przegania chmury.

V’là l’bon vent, v’là l’joli vent V’là l’bon vent, ma mie m’appelle...
Naprawdę nic wielkiego; lekki podmuch, wytworny niczym uśmiech w powietrzu, niosący z sobą daleką woń pyłku kwiatowego, korzeni i piernika. Ja tylko chciałam sczesać chmury z letniego nieba, sprowadzić zapach innych miejsc do mojego kąta na ziemi.

V’là l’bon vent, v’là l’joli vent...
Na całym lewym brzegu Sekwany papierki po słodyczach fruwały jak motyle, psotny wiatr szarpał spódnicę kobiety przechodzącej przez Pont des Art, muzułmanki z twarzą osłoniętą nikabem – tak wiele się ich ostatnio spotyka. Spod długiej czarnej zasłony mignęło mi coś kolorowego i przez ułamek sekundy zdawało mi się, że widzę, jak rozpalone powietrze drga, a cienie uginających się od wiatru drzew bazgrzą zwariowane, abstrakcyjne wzory na okrytej pyłem wodzie.
V’là l’bon vent, v’là l’joli vent...


2. „Zapukała raz jeszcze. Uchyliłem drzwi o centymetr. – Pies jest przy furtce! – Mogę wejść? – Ehmm... Raczej nie. – Tylko na minutkę – obiecała i weszła. – O mój Boże, Francis, co ci się przytrafiło? Aż syknąłem z rozpaczy. – Czy nie prosiłem, żebyś... – Co się stało? – Twarz jej silnie pobladła. Chłopiec za jej plecami patrzył na mnie z jawnym podziwem. – Suuuper! Czy ksiądz się bił? – Nie. Chyba go rozczarowałem. – Pilou, zabierz Vlada do domu – poleciła mu Joséphine. – Powiedz Marie-Ange, żeby stanęła za barem, a potem przynieś mi apteczkę pierwszej pomocy. Jest w moim pokoju, taka duża z czerwonym krzyżem na wieczku...

– Naprawdę nie trzeba – wtrąciłem. Wydała jakiś nieartykułowany dźwięk i rzuciła płaszcz na krzesło. Pod spodem miała bladoniebieski sweter i czarną spódnicę. Krótkie blond włosy deszcz pozlepiał jej w strąki. Wyglądała na zatroskaną, a jednocześnie wściekłą. – Francisie Reynaud, jeśli w tej chwili nie powiesz, co się stało, to rozpowiem wszystkim klientom, że wdałeś się w bójkę w moim barze i musiałam wlać ci do głowy trochę rozsądku! – Dobrze, już dobrze... Opowiedziałem jej wszystko. Słuchała z niedowierzaniem. – Mówisz, że chodziło im o ten pożar? Wzruszyłem ramionami. – A o cóż by innego? – Ale przecież to nie ty podpaliłeś tę szkołę! – Wiele osób nie zgodziłoby się z tobą. – W takim razie to idioci, wszyscy, co do jednego. Teraz siadaj, muszę ci się przyjrzeć. Następne pół godziny upłynęło mi w stanie głębokiego zakłopotania, gdyż Joséphine zabrała się do opatrywania moich licznych obrażeń za pomocą środków ze swojej apteczki. Ta kobieta jest niemożliwa. Nie miałem nic do powiedzenia i nie mogłem jej w żaden sposób powstrzymać. Maść arnikowa, plastry na skaleczenia, bandaże na palce i żebra... – Odkąd to jesteś wykwalifikowaną pielęgniarką?

– Nie szarp się. Kiedy wyszłam za Paula-Marie, szybko nauczyłam się wszystkiego o podbitych oczach i połamanych żebrach. Ściągaj koszulę! – Ale, Joséphine... – Powiedziałam, ściągaj koszulę, monsieur le curé! A może mam wezwać doktora Cussoneta, żeby rozniósł nowinę po całej wsi? Ustąpiłem, ale jak z łaski. Kiedy wreszcie skończyła, zapytała: – I co? Nie lepiej teraz? Wzruszyłem ramionami. – Wszystko mnie boli. – Niewdzięcznik! – rzuciła z uśmiechem. Czy już wspomniałem, że uśmiecha się oczami? – Dziękuję, Joséphine. Jestem ci bardzo wdzięczny za pomoc. I doceniłbym, gdybyś nikomu o tym nie wspomniała. I tak marnie wyglądam u biskupa, a gdyby jeszcze i to do niego dotarło... – Twój sekret jest bezpieczny. W tym akurat naprawdę jestem dobra. I już z ostatnim figlarnym uśmiechem pochyliła się i cmoknęła mnie w policzek. A potem uciekła w deszcz, jak letni sen.

Pobłogosław mnie ojcze, bo zgrzeszyłem. A przynajmniej zgrzeszyłbym, gdybym miał szansę. Może to z powodu stresujących wydarzeń ostatniej nocy, może przez dotyk jej rąk? Minęło tyle czasu, odkąd ostatni raz dotknęła mnie kobieta. Tak mi wstyd na samą myśl o czasach, kiedy to Joséphine ukrywała swoje siniaki tak jak ja teraz; ciemne okulary w pochmurny dzień, płaszcz, który był jej zbroją, zamykanie się przed ludźmi z powodu ciągłych „migren”... Czy dlatego mi pomogła, mon père? Bo wiedziała, jak to jest być ofiarą, czuć wstyd? Nie zasłużyłem sobie na jej dobroć. Wiedziałem, że Paul-Marie ma gwałtowny charakter, ale dopóki przychodził do spowiedzi, co mogłem zrobić? Nie miałem prawa interweniować. Zrobiła to Vianne Rocher. Vianne Rocher, która przybyła z wiatrem i uderzyła w dzwon, aby odmienić nas wszystkich...”


3. „Dziewczynka zerknęła na niego spode łba. – Mój dżin cię nie lubi. Père Henri osłupiał. – Mój dżin mieszka w norze. Ma szczury. I spełni trzy moje życzenia. Uśmiech père Henriego rozszerzył się do granic groteski. – Co za oryginalne dziecko! – Szkoda tylko, że takie rozwydrzone – zauważyła Caroline, patrząc wymownie na Rosette. – Po tym, co ostatnio dzieje się w tej wiosce, można by się spodziewać, że ludzie będą bardziej pilnowali swoich dzieci i nie pozwolą im biegać bez dozoru. Rosette wydała jeden z tych swoich dźwięków – coś w rodzaju bezczelnego cmoknięcia. W tej samej chwili jeden ze szpilkowych obcasów Caro utknął w szparze między kamieniami brukowymi. Próbowała się uwolnić, ale bezskutecznie. – Rosette! – odezwałam się karcąco. Mała rzuciła mi niewinne spojrzenie i ponownie zacmokała. Obcas Caro uwolnił się tak gwałtownie, że pantofel poleciał na plac. Père Henri rzucił się, by go podnieść.

Maja i Rosette wymieniły spojrzenia i zachichotały. – Rozmawiałaś z Karimem? – zapytałam Caro. – Mówił ci, że jego siostra opuściła Les Marauds? Przytaknęła. – To nasz dobry przyjaciel. Bardzo miły człowiek, taki postępowy, uprzejmy. I całkiem apolityczny, nie to, co stary Mahdżubi. Szkoda, że wszyscy nie są tacy. – Nie wiedziałam, że jesteście z sobą tak blisko. Z jego siostrą także? – Z Inès? Skoro już mnie pytasz, to bez niej mu lepiej. Prawie to samo mówiła Joséphine. – Dlaczego? Caro zrobiła kwaśną minę. – Była mu kulą u nogi. Zraziła do siebie wszystkich. Karim tak bardzo się starał wprowadzić tę społeczność w dwudziesty pierwszy wiek! Popatrz, ile serca okazywał tej siostrze, mimo jej niezrównoważonego charakteru, i temu biednemu dziecku. On pierwszy zrozumiał, dlaczego stary Mahdżubi musi ustąpić miejsca komu innemu, to dzięki niemu ta siłownia stała się tym, czym jest dzisiaj. Zanim Karim tu przyjechał, to było betonowe pudełko z kilkoma urządzeniami, teraz to prawdziwy klub towarzyski, miejsce spotkań zdrowej męskiej młodzieży, która woli ćwiczyć, niż pić alkohol. – Uniosła brwi, patrząc na Joséphine. – Żeby tak nasi chłopcy mieli coś podobnego! – Dawniej bawili się tutaj – odrzekła Joséphine. – Pamiętam, jak twój Luc grywał w piłkę nożną z Alyssą i Sonią.

Caro prychnęła gniewnie. – Nie rozumiesz ich kultury. Nie możesz oczekiwać, żeby chłopcy przebywali razem z dziewczętami. Nie są do tego przyzwyczajeni i potem wynikają same kłopoty. – Rzuciła jej ten swój lodowato miodowy uśmiech. – Powinnaś to sobie dobrze wbić do głowy. – Dlaczego? – No cóż, twój syn wydaje się bardzo zaprzyjaźniony z córką Inès Bencharki. A widząc, co się dzieje, kiedy dzieci z dwóch kultur... – Urwała gwałtownie. Zastanawiałam się, czy nie myśli czasem o Lucu. – Po prostu musimy się uwrażliwić – dokończyła, patrząc ostro na Georges’a, który dotąd nie odezwał się ani słowem. – Niektórzy ludzie nie pasują do naszego typu społeczności. – Masz na myśli Inès? Czy raczej Alyssę Mahdżubi? Caro zesztywniała. – Najwyraźniej wiesz o tym więcej niż ja. – Po czym zwróciła się do księdza: – Chodźmy, mon père. Mamy robotę. Po tych słowach cały orszak skierował się do kościoła, gdzie pod nieobecność Reynauda wymieniano zabytkowe ławki na praktyczne plastikowe krzesła. Lada dzień spodziewano się też ekranów, które miały w Saint-Jérôme zwiastować nadejście dwudziestego pierwszego wieku.”
PRZECZYTAJ JESZCZE
pogoda Karczew
6.1°C
wschód słońca: 07:13
zachód słońca: 15:31
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Karczewie